środa, 23 października 2013

Chorobowo

Dopadło mnie pierwsze jesienne przeziębienie. Szybko mnie rozłożyło, ale  na całe szczęście równie szybko mnie puszcza. Po takiej ilości specyfików naturalnych i mniej naturalnych jakie sobie zaaplikowałam inaczej być nie może;). Nie mogę sobie pozwolić na chorowanie i opuszczanie zajęć, bo możliwość nieobecności muszę trzymać na "czarną godzinę", a raczej godziny, które na pewno przydadzą się przed sesją. Dziś do resztek choroby dołączyły zakwasy po wczorajszym wf. Bolą mnie praktycznie wszystkie mięśnie, nawet te, które nie pracowały bardzo intensywnie. Może to przez osłabienie, nie wiem, ale w każdym razie nie mogę się ruszać.
Pogoda u mnie nadal słoneczna, temperatura wysoka, oby jak najwięcej takich dni. Szkoda tylko, że zamiast spędzać czas na świeżym powietrzu, muszę kisić się w salach, w których nawet nie ma okien. Dziś odpuściłam sobie jeden z nudniejszych wykładów z podstaw ochrony środowiska i zamiast siedzieć od 8-20 z dwugodzinnym okienkiem, pójdę na 13 i ciągiem odbębnię to co trzeba. Dziś zapowiada się pracowity dzień, na pierwszy ogień prezentacja, niemiecki, biostatystyka i moja "ukochana" mikroekonomia. Jutro lepiej nie będzie, z epidemiologii wykładowca dał nam do zrozumienia, ze "coś" może być, na ćwiczenia z nauki o człowieku muszę przyswoić rozdział o badaniu dopplerowskim. Jeżeli będzie tak jak tydzień temu to dziękuję. Mieliśmy o pracy mięśnia, a  przemaglował nas przy okazji z połowy genetyki i układu nerwowego. Jedyny plus był taki, że zrobiliśmy sobie badanie siły mięśni dłoni i na pamiątkę wydrukowaliśmy wyniki. Co ciekawe wyszło mi, że obie ręce są prawie tak samo silne, a nawet lewa ręka jest troszkę silniejsza, chociaż jestem praworęczna. Innym wychodziły duże różnice, przy czym ręka wiodąca była silniejsza. Podejrzewam, że u mnie wyszedł taki, a nie inny wynik, bo swojego psa prowadziłam zawsze lewą ręką, a że piesek waży prawie 40 kg, było co prowadzić i ręka się wyćwiczyła. Ale to moja teoria;).

sobota, 19 października 2013

Zakochaj się w Warszawie jesienią


Dziś po kilku dniach deszczowej i mglistej pogody, wreszcie się rozpogodziło i aż żal było siedzieć w domu, więc wyszłam się dotlenić i przy okazji uwiecznić na zdjęciach ostatnie promienie słońca.

***

Stare Miasto
Krakowskie Przedmieście



















Łazienki Królewskie








piątek, 18 października 2013

Zaliczone!:)

Uwaga, uwaga, chwalę się!!

Zaliczyłam pierwsze kolokwium z podstaw ochrony środowiska!! Tak się bałam, że poległam, odpowiedzi były bardzo podchwytliwe i podobne do siebie. No, ale udało się!! :D

wtorek, 15 października 2013

Jestem

Udało mi się znaleźć trochę czasu pomiędzy zbieraniem materiałów do kolejnej prezentacji, a powtarzaniem do kolokwium. Zauważyłam, że zaczyna brakować mi doby, a i tydzień mógłby być chociaż o jeden dzień dłuższy. Nie mam jakiegoś wielkiego nawału pracy (jeszcze), ale chyba muszę opracować nową strategię organizacji czasu;).
Poprzedni tydzień obfitował w różne atrakcje, a pierwsza pojawiła się już w poniedziałek z samego rana, gdy nie zadzwonił budzik o 6 rano. Właściwie nie zadzwonił w ogóle tylko obudziłam się sama i jeszcze zaspana zauważyłam, że za oknem jest jasno. Od razu pomyślałam, że coś jest nie tak, bo jak wstaję o 6 to jeszcze ciemno jest. I miałam rację, zegarek wskazywał 7.57, czyli byłam już spóźniona. Wystrzeliłam z łóżka jak z procy i zaczęłam się szykować, ale szybko ostudziłam swój zapał, bo dotarło do mnie, że przecież jeszcze muszę prawie godzinę dojechać,więc nie ma sensu się spieszyć i  odpuściłam jeden z ważniejszych wykładów;/. Wczoraj podczas czytania listy, która wyświetla się na rzutniku, wszyscy mogli zobaczyć przy moim nazwisku piękne, okrągłe "0" dodatkowo podkreślone żółtym kolorem.
We wtorek pisałam pierwszą wejściówkę z metod matematycznych, na szczęście nie była na zaliczenie, tylko wykładowca chciał rozeznać się jaki jest poziom wiedzy całej grupy. Dlatego też nie musieliśmy się podpisywać nazwiskiem, a jedynie jakimś symbolem. Sprawdził losowo 5 prac i jak na złość trafiło na moją.
W środę baaardzo nudny wykład prowadzony przez baaardzo nudną panią w baaardzo niewygodnej auli. Nie przeszkodziło to jednak połowie zasnąć, mi się zdarzyło 3 razy i za którymś razem coś zaczęło mi się śnić;). Mam nadzieję, że nie mówiłam przez sen :|.
Czwartek chwila grozy i pierwszego studenckiego stresu. Wszystkie grupy wygłaszały swoje prezentacje, w naszej każda miała coś powiedzieć. Troszkę niekomfortowo się czułam mówiąc do jeszcze obcych ludzi i równie obcego wykładowcy. No, ale jakoś poszło. W ten czwartek następna. Jednak najgorsze tego dnia były ćwiczenia z nauki o człowieku. Okazało się, że większość poprzedniej grupy ma niezaliczone ćwiczenia, bo nie nauczyli się jak przeprowadzać badanie EKG i w ogóle nic nie wiedzieli. My też się bardzo nie przygotowaliśmy i strach nas obleciał. Tak więc podczas okienka razem z koleżanką na dworcu centralnym próbowałyśmy ogarnąć  jak to jest z tymi elektrodami, potencjałami i załamkami  i z czym to się je. Jak się później okazało pani była już przygotowana na nasze nieprzygotowanie i łaskawszym okiem na nas popatrzyła. Poza tym nie mieliśmy EKG tylko neuroregulację krążenia krwi, czyli mierzyliśmy sobie nawzajem ciśnienie i jeden śmiałek był poddany próbie ortostatcznej. Wszyscy ćwiczenia zaliczyliśmy, ja odetchnęłam z ulgą, bo mogłam skupić się na przygotowaniach do wyjazdu.
Wyjechałam w piątek i ten dzień spędziłam ze znajomymi. W sobotę pojechałam do domu. Nie powiadomiłam rodziny o tym, że przyjadę i przeżyli mały szok jak mnie zobaczyli. Szczególnie babcia była zaskoczona, ale oczywiście pozytywnie:). Szok przeżył też mój pies, który mnie nie poznał. Wąchał mnie i wąchał i nie mógł się dowąchać;). W końcu zaczął merdać ogonem, ale tak niepewnie.
A w niedzielę nastąpił ciężki powrót do warszawskiej rzeczywistości.

sobota, 5 października 2013

Pierwsze koty za płoty

Pierwszy tydzień na uczelni za mną. Uczucia mam mieszane. Chyba nie przesadzę mówiąc, że przeżyłam szok. Po pierwsze dojazd. Okazuje się, że zajmuje on trochę więcej czasu niż ustawa przewiduje;). Związane to jest z przesiadką i koniecznością oczekiwania na następny autobus. Przez to zamiast 35 min, jadę ponad 45. Jak przyjdzie zima, to już w ogóle będzie ciekawie. Po drugie czas jaki spędzam na uczelni też daje mi się we znaki. Plan mam tak napięty, że praktycznie codziennie mam na 8 do 20. Czyli jak wychodzę z domu przed 7 to z powrotem jestem przed 21. Po tak długim wolnym, przeżycie poniedziałku było sporym wyzwaniem.  Po trzecie tak duża grupa nowych ludzi również mnie przytłoczyła. Ja z natury otwarta jestem i lubię poznawać nowych ludzi, ale ponad 150 osób naraz to i dla mnie za dużo. Trochę obco i samotnie się czułam i niby ciałem byłam na wykładach, ale duchem gdzieś z przyjaciółmi, z którymi musiałam się rozstać. Nowością jest też dla mnie samotne spędzanie czasu, w domu zawsze ktoś był do kogo można było gębę otworzyć, na zakupy, spacer też się zawsze kogoś wyciągnęło, a tu sama siedzę i nie wiem co ze sobą zrobić. Dziś miałam taki nijaki dzień. Chcąc zająć sobie czymś czas i skorzystać z pięknej pogody, wybrałam się do centrum, ale nie bardzo poprawiło to moje samopoczucie, bo mimo, że byłam wśród setek osób i tak byłam sama i nie miałam z kim porozmawiać. Na stancji też muszę zadowolić się Facebookiem, bo moja współlokatorka gdzieś wybyła i wróci jutro. Chyba dopiero teraz zaczynam doceniać realny kontakt z drugim człowiekiem. Już odliczam dni do piątku i jadę odwiedzić moich wariatów:). Obiecali, że przypomną mi "stare, dobre czasy";).

Co do wykładowców to są różni. Jedni śmiertelnie poważni, drudzy na luzie, jeszcze inni zakręceni. Trochę przeraża mnie fakt rygoru dotyczącego obecności, jaki panuje na medycznym. Na wszystkich wykładach, seminariach i ćwiczeniach obecność jest obowiązkowa. Nawet na wf trzeba mieć 100% frekwencji żeby zaliczyć. Jak się opuści zajęcia to trzeba odrabiać w innym terminie, robić prezentację albo ma się dodatkowe pytania na kolokwium. A właśnie, co do kolokwium, to pierwsze szykuje się już 16 października z podstaw ochrony środowiska. A na czwartek mamy w grupach zrobić prezentację z mikrobiologii na epidemiologię.

Wczoraj zapisałam się na wf. Wspominałam o tym, że zapisy miały odbyć się 30 września o 16:00 czyli wtedy, kiedy miałabym wykłady. Na szczęście władze pod wpływem protestu ugięły się i przeniosły zapisy na wczoraj kiedy to cały uniwersytet miał wolne. Wszyscy nakręceni byli, bo "przecież trzeba się zalogować zanim serwer się przeciąży". Pamiętając jak to było z oczekiwaniem na wyniki matur już pół godziny przed godziną zero odświeżałam stronę. Ku mojemu zdziwieniu nie było żadnego problemu z zalogowaniem i zapisaniem się. Wybrałam stretching. Jako jedyny jest optymalną opcją, czyli  nie jest grą zespołową, której nie cierpię i jest rano, dzięki czemu nie będę jeszcze później wracać do domu. Niestety jest jeden minus i to znaczący, bowiem mój plan jest dynamiczny i  kolejne dni nie są takie same, dlatego na co bym się nie zdecydowała, to w pewnym momencie pojawia się kolizja z jakimś przedmiotem i muszę zdecydować, czy iść na wf czy na zajęcia. Będę się musiała umówić z wykładowcą i trenerem na odrabianie. Mam nadzieję, że nie będą robić większych problemów.

Ciekawe co przyniesie ten tydzień. Pewnie znów dopiero pod koniec tygodnia znajdę czas na napisanie.

wtorek, 1 października 2013

11.08.1998 - 1.10.2013

Olu,
Nie wszystek umarłaś,
choć serce bić przestało.
Tyle z Ciebie zostało
ile dobra zasiałaś.