czwartek, 28 listopada 2013

Houston mamy problem!

Powoli odpadam. Poziom stresu, poczucia samotności i totalnego bezsensu życia osiągnął punkt krytyczny. Naprawdę zaczynam zastanawiać się czy jestem w dobrym miejscu i czy to co robię ma jakiś sens. Codzienna jazda komunikacją miejską skłania do refleksji, czy warto się męczyć, spędzać całe dnie na uczelni, robić prezentacje, zaliczać egzaminy jak i tak z dużym prawdopodobieństwem pracy w zawodzie nie znajdę. A studiowanie dla samego studiowania (bo taka kolej rzeczy) albo papierka nie bardzo mi się widzi. Do tego życie z dala od rodziny i znajomych, właściwie w pojedynkę, nie napawa optymizmem.  Czuję, że jestem między młotem a kowadłem, z jednej strony wiem, że spełniłam swoje marzenie - studiuję w Warszawie, ale mam wrażenie, że coś jest nie tak i czegoś mi brakuje. Chyba za dużo sobie wyobrażałam i teraz przyszedł czas na rozczarowanie. Ewentualnie, to coś ze mną jest nie tak i ja robię coś źle. Jeszcze w szkole, od zawsze słyszałam, że studia to najlepszy czas w życiu: imprezy, nowe znajomości, imprezy, wykłady przespane w domu, imprezy, itd. Prawie dwa miesiące studiuję i raz byłam na imprezie, wprawdzie poznałam wiele nowych osób, ale nasze kontakty ograniczają się do zajęć, bo ci z Warszawy mają swoje paczki znajomych, a Słoiki na weekendy wracają do domu. Tak więc moje życie toczy się w stałym schemacie: dom-uczelnia-dom i nic więcej. Jeżeli tak mają wyglądać moje "najlepsze lata" to ja podziękuję.  Już lepiej (i taniej wyjdzie) być darmozjadem w domu, tam przynajmniej nie byłabym sama.
Z definicji zdrowie to "pełen dobrostan fizyczny, psychiczny, społeczny i duchowy". Nie jestem zdrowa, mój dobrostan psychiczny i społeczny leży i kwiczy. Z tego wszystkiego zaczynają dziać się ze mną dziwne rzeczy. Zaczęłam mieć nerwobóle, coraz częściej płaczę, mogłabym cały czas spać, a jedyną mobilizacją do wstania są obowiązkowe zajęcia. Żeby było ciekawiej zaczęłam mieć też dziwne sny - dziś mi się śniło, że ekshumowali moją zmarłą koleżankę. Ona nie żyje 11 lat i w śnie miałam tego świadomość, a to co zobaczyłam w trumnie wyglądało jak ciało w zaawansowanej fazie rozkładu, ale jednak jeszcze ciało. To był przerażający obraz i do teraz mam go przed oczami. Przez cały ten sen zastanawiałam się jak to możliwe, że po tylu latach nie zostały same kości. Nie wiem, co ten sen miał znaczyć, ale mam nadzieję, że się więcej nie powtórzy. Mam też nadzieję, że to moje życie wskoczy w końcu na odpowiednie tory i przestanie być tylko wegetacją, bo inaczej całkiem zeświruję. Jak to się mówi "co cię nie zabije, to cię wzmocni", ja po cichu liczę na to, że mnie wzmocni :).

4 komentarze:

  1. Ojeeej mam idealnie tak samo!
    Płaczę, gapię się w jeden punkt i źle mi tu! Zaciężko! Chcę z tad uciec jak najdalej...
    Narazie ratują mnie tabletki uspokajające, do sesji muszę wytrzymać, jak nie dam rady to wracam ...
    Też dziwią mnie opowieści innych z ubiegłych lat...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę to egoistyczne, ale dobrze wiedzieć, że nie jestem sama ;)

      Usuń
    2. I jak, radzisz sobie? Ja staram się walczyć z dołkiem ale nie idzie mi dobrze ;)

      Usuń
    3. Staram się, szukam rożnych sposobów i jak na razie sprawdza się zapełnianie sobie czasu: sprzątaniem, robieniem bałaganu, ponownym sprzątaniem, a nawet oglądaniem głupich filmów na YT. Poza tym teraz jest czas kolokwiów więc postawiłam sobie cel - zaliczenie wszystkiego i na tym się skupiam, bo wiem, że jak przez to przebrnę to pojadę do domu. Zobaczymy czy to się sprawdzi na dłuższą metę. Kurcze, nie sądziłam, że dojście ze sobą do ładu może być takie trudne :/

      Usuń