niedziela, 3 listopada 2013

Wszystko co dobre szybko się kończy

Za szybko. Po czterech dniach laby nastąpił ciężki powrót do rzeczywistości. Chyba nikt nie zaprzeczy, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Z niecierpliwością odliczałam dni, a już w środę o niczym innym nie myślałam jak o rychłym spotkaniu z rodziną i pieskiem. Stęskniłam się za nimi bardzo. Trochę się obco na początku czułam i mimo, że wszystko było znajome, to jakieś inne. Babcia jak to babcia stwierdziła, że "mnie nie ma" i trzeba mnie podtuczyć. W ciągu tych kilku dni próbowała nadrobić cały miesiąc, czym mnie zaczęła powoli irytować, bo ja lubię jeść, ale mój żołądek ma ograniczoną pojemność. Na pocieszenie (albo może na podłamanie) powiedziałam babci, że zajęcia mam na terenie szpitala, więc w razie czego podratują mnie kroplówką. Chyba strzeliłam sobie w kolano tym stwierdzeniem, bo wyszykowała mi taką wałówkę, że moja mama ledwo ją do domu przytachała. Z ciekawości ją zważyliśmy i wyszło, że waży 9,9kg. Nie dałabym rady się z tym wszystkim zabrać, więc trzeba było torbę trochę "odchudzić". Babcia musiała być mistrzynią tetrisa, bo jak zobaczyłam ile i jak idealnie zapakowała wszystko do tak małej torby to się szczerze zdziwiłam (7 słoików, firankę, ręcznik, 0,5kg krówek, opakowanie orzeszków własnej roboty, prawie kilogram pieczonej karkówki, a nawet opakowanie podpasek o.O). Niestety mój kręgosłup mógłby tego nie zdzierżyć i 4 słoiki musiały zostać w domu. Dzięki temu nie użerałam się z prawie 10kg a niecałymi 7kg.  Oprócz tego miałam jeszcze jedną torbę, też nieźle napakowaną. No, ale ostatecznie dotarłam i nawet niczego nie zgubiłam (a ostatnio często mi się to zdarza). Wracać w ogóle mi się nie chciało, mimo, że na początku było mi nieswojo we własnym domu, to w końcu  wszystko sobie "przypomniałam" i nie chciałam żeby ta cholerna niedziela nadeszła. Naprawdę lubię Warszawę (chociaż czasem doprowadza mnie do szału), to brakuje mi wrzasków mamy o byle co, sierści psa na dywanie, sucharów taty, Perły chmielowej z sokiem malinowym i ludzi dzięki którym weekendowych wieczorów nie spędzałam samotnie :'(. I jakoś tak smutno mi było wyjeżdżać i nawet w gardle mnie ścisnęło, ale dzielnie się trzymałam, bo przecież twardym trzeba być, a nie miętkim;).  Może to przez to, że za bardzo się nakręciłam i czekałam na ten wyjazd jak na zbawienie, może to świadomość tego, że muszę zabrać się za kolejne prezentacje, nauczyć na wejściówkę, a może to wina pogody.  Cokolwiek by to nie było, pocieszam się tym, że w piątek będę miała gości na długi weekend i nie będzie nudno:).

1 komentarz:

  1. Miałam dokładnie tak samo ;) Jak wróciłam, to chodź wiedziałam, że o ukochany domek to się dziwnie czułam ;P
    A teraz już wracać się nie chce ... ;/

    OdpowiedzUsuń