środa, 21 sierpnia 2013

Bez kija nie podchodź

Pogoda pod psem. Mój nastrój też psi. Tak na marginesie, zastanawiam się skąd wziął się związek frazeologiczny, że "coś jest pod psem". Patrzę teraz na swojego pupila, który własnie dokończył śniadanie i rozłożył się na podłodze lekko wzdychając. Nie wygląda na nieszczęśliwego. W przeciwieństwie do mnie.
Nie to żebym miała od razu w depresję po pachy wpadać. Ot taki dołeczek. Od dłuższego czasu próbuję zebrać kumpele na spotkanie. I chyba nie mam daru przekonywania, bo do tej pory nie udało się spotkać ze wszystkimi naraz. A jest nas całe pięć. Za pierwszym razem zrozumiałam, że nie wypali, bo wyjazdy, załatwianie studiów, mieszkań, maliny, lekarze itp. Jednak gdy zostałam zostawiona sama sobie w urodziny (na które zapraszałam kilka tygodni wcześniej) to zrobiło mi się przykro. Nawet troszkę popłakałam, ale szybko się pozbierałam i doszłam do wniosku, że nie warto. Puściłam wszystko w niepamięć i pełna optymizmu i spróbowałam jeszcze raz. No i znów kicha. I ta sama śpiewka: wyjazd, lekarz, maliny itd. Może kiedyś ktoś znajdzie w swoim napiętym grafiku chwilę czasu dla mnie. To "kiedyś" raczej prędko nie nastąpi, bo coś czuję, że jestem ostatnim punktem długiej listy spraw do załatwienia. Może się czepiam, za dużo wymagam, za bardzo się narzucam, ale wszystkie moje znajomości kończyły się bardzo szybko właśnie z powodu braku kontaktu. Tym razem chciałabym tego uniknąć, bo mimo wszystko, bardzo się cieszę, że je poznałam. Ale czy to działa w drugą stronę?  Ja po porostu chyba inaczej definiuję słowo "przyjaźń" (o ile można to nazwać przyjaźnią), bo jeżeli ktoś mnie o coś prosi albo gdzieś zaprasza, to staram się zorganizować czas tak, aby wszystko pogodzić. No, ale inni to nie ja.
Ponarzekałam sobie, teraz idę zająć się czymś pożytecznym, żeby odgonić od siebie głupie myśli. Hmm, odkurzacz będzie w sam raz;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz