wtorek, 24 września 2013

Już niedługo, coraz bliżej...

Jeszcze tylko kilkanaście godzin i ruszam w drogę. Obiecałam sobie, że ostatni dzień spędzę na spokojnie, że wszystko będzie załatwione, a tu klops. Co chwilę przypomina mi się, że muszę coś jeszcze zrobić, czy dokupić. To jakieś głupotki: długopisy, zeszyty, ale chcę jak najwięcej zabrać ze sobą, bo nie bardzo ogarniam tamtejszych sklepów. 

Zauważyłam, że wszelkie sprawy zaczęłam traktować zadaniowo. To znaczy nie robię czegoś od niechcenia, czy musu tylko ze świadomością, że przyniesie to jakiś pozytywny skutek. Dzięki temu nie czuję się bardzo przytłoczona tym wszystkim i nawet czuję satysfakcję, że mam coś z głowy. Może to dziwne, ale jeszcze niedawno lenistwo brało górę nad rozumem i zostawianie rożnych spraw do załatwienia na ostatnią chwilę było normą. Moje motto brzmiało: "co masz zrobić dziś, zrób jutro". A jak sobie pomyślę, że wszystko to, co już zrobiłam miałabym zrobić dziś, to chyba bym się zapłakała.

Co do spraw, które jeszcze muszę załatwić pilnie to Internet i zapisanie się na wf, a jedno łączy się z drugim. Kto by pomyślał, że będzie problem z podłączeniem Internetu w największym mieście w Polsce. Od tygodnia to załatwiam i okazuje się, że od kilku największych dostawców podłączenie w mojej lokalizacji jest niemożliwe. A Internet mieć muszę, bo dostanę drogą mailową informację, w której grupie jestem, zmiany dotyczące planu, to będzie też główna forma kontaktu z wykładowcami. Przez Internet muszę też zapisać się na wf. Tu mała dygresja, taki tam kolejny WUM-owski kwiatek. Otóż zapisy odbędą się 30 września o godz. 16:00. Tego dnia, dokładnie o tej godzinie trzeba się zalogować do systemu wybrać sobie dyscyplinę (oczywiście dopasować ją do swojego planu) i się zapisać. Problem w tym, że cały mój kierunek ma tego dnia wykłady od 8:00 - 20:15 bez okienka. I szanownych państwa ze studium wychowania fizycznego nie interesuje to, że my mamy w tym czasie zajęcia, po prostu mamy się zapisać i koniec. Ja nie będę w stanie tego zrobić i chyba ktoś za mnie będzie musiał to zrobić. Zapisanie się to też sprawa nie łatwa, bo trzeba mieć szczęście i wbić się kiedy serwer nie będzie przeciążony i modlić się, żeby były jeszcze miejsca na to, na co chce się chodzić.  Jutro też zamiast na spokojnie wyjechać, muszę zerwać się z samego rana, żeby zdążyć dostarczyć kopię świadectwa, która potwierdzi moją ocenę z niemieckiego. Tak że oprócz stresu związanego z samym wyjazdem i zmianą otoczenia, muszę denerwować się tym, że jeszcze czegoś nie dostarczyłam. Grrr... jaki kraj taka stolica, jaka stolica taki uniwersytet.

Podobno jak się mówi głośno o swoich uczuciach, to człowiekowi robi się lżej na duszy, więc ogłaszam wszem i wobec, że się boję, bardzo, bardzo się boję tego co mnie tam czeka, czy się odnajdę w obcym miejscu wśród obcych ludzi, czy dam radę się utrzymać. Z tego wszystkiego śnią mi się dziwne rzeczy, jeść nie mogę i brzuch mnie boli. Pocieszam się tym, że nie ja jedna wyjeżdżam, że inni już kiedyś to zrobili, dobrze sobie radzą i są zadowoleni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz